FAQ
•
Szukaj
•
Użytkownicy
•
Grupy
•
Galerie
•
Rejestracja
•
Profil
•
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
•
Zaloguj
Napisz odpowiedź
Forum Gildia "PIJAKI" GLOBAL serwer HELLHEIM Strona Główna
»
HYDEPARK
» Napisz odpowiedź
Napisz odpowiedź
Użytkownik:
Temat:
Treść wiadomości:
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje:
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
$1
Kod potwierdzający:
$3
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Glamorrous
Wysłany: Pią 9:52, 13 Mar 2009 Temat postu:
Pieknie
czekam wciaz na chwile przybycia wielkiego mistrza Glamorousa ^^
iamhollywood
Wysłany: Sob 22:47, 31 Maj 2008 Temat postu:
uhuhhuhu ^^
Gość
Wysłany: Sob 15:15, 31 Maj 2008 Temat postu: Mutologia - całość
Witam.
1. Jeszcze sporo pracy.
2. Szukam pomysłu na tytuł.
3. Wybaczcie za ciągłe błędy
pozdro - Fylthir
" Quort - pierwsza krew "
Diem perdidi pomyślał Quort...
Czarna, mocna kawa wypełniała swym zapachem całą komnatę. Kolejny łyk gęstego płynu schodził się z falą głębokiego żalu.
- Co zrobiłeś dziś rycerzu? Czego dokonałeś ? Komu pomogłeś ? - pytał sam siebie, gorzkim i pełnym żalu głosem.
Wyjrzał przez okno. Zatłoczona ulica Devias zdawała się być jednym organizmem. Barwy i światła wymieszane były w jednym kotle z dźwiękiem muzyki i mową kolorowego tłumu.
- Wieża Babel pomyślał Quort i splunął przez szeroko otwarte okno.
Nie lubił Devias, drażnili go wszędobylscy przyjezdni, myślący tylko o tym jak okraść, wyłudzić i uciec. Mieszkał tu jednak. W tej skutej wiecznym lodem krainie był przecież jego dom, tu bowiem mieściła się siedziba jego gildii.
Wielkie płatki miękkiego śniegu powoli i jakby od niechcenia przykrywały nową, puszystą warstwą zlodowaciałe do mrozu szerokie gzymsy czarnej kamienicy.
Głośne walenie do drzwi wyrwało rycerza z zamyślenia.
- Kto tam, kogo licho niesie? - Krzyknął wściekle Quort
- Hej Quort to ja Roball, otwórz! Hej! Otwórz Quort, mam DINOOO !!!
Mam wreszcie Dino !!!
- Już idę, nie wrzeszcz, sąsiadów pobudzisz.
- Chuj im w dupę, DIIIINO MAAAM !!! - ryczał na cały głos, podniecony zakupem Dinoranta młody rycerz.
Trzask przekładanych zasuw i ilość potrzebnych kluczy jak również roześmiana czerwona twarz Robala, rozbudziły Quorta bez reszty, zaś woń niezwykle mocnego trunku dochodząca od przyjaciela świadczyła, iż nie on pierwszy dowiaduje się o nowym nabytku Robala.
- Na kulawego Barloga! Ile ty dziś już wypiłeś?
- No co? Okazja jest, Dino mam !
- No dobra, pokaż to cudo - powiedział z przekąsem
- Przywiązałem go w podwórzu, chodź - wrzasnął Roball i popędził w dół klatki schodowej robiąc przy tym tyle rabanu, iż obudziłby głuchą Hydrę.
- Na podwórzu... aha... zarąbiście...
Czerwony śnieg nie był im dziwny, podczas łowów w Devias przyzwyczaili się do tego koloru, jednak nie spodziewali się go właśnie w tym miejscu.
Dino, nowy nabytek Robala, wesoło hasał po całym podwórzu goniąc wściekłych i zrozpaczonych sytuacją strażników miejskich.
- Och... Puszek... powiedział z wyraźnym wyrzutem Roball
- Puszek ? Nazwałeś to bydle Puszek !!! ???
- No co ? To tak na szybko, mam go od pół godziny. Poza tym zobacz jaki jest kochany.
- kochany? Właśnie odgryzł ramię strażnikowi !
- Och... się strażnikiem przejmujesz... bo uwierzę... tere fere...
- Zaraz gdzie jest Hektor? Hektor piesku, do nogi!
Hektor był ulubieńcem Quorta, ten piękny pies znaleziony jako szczeniak w ruinach Lost Tower był jego oczkiem w głowie. Gdy Quort wracał z łowów, ten zawsze czekał przy rogatkach miasta. Był lepszy niż... One wszystkie. Kochał najszczerszą psią miłością i był zawsze wierny, nigdy go nie zawiódł, zawsze był przy swym panu.
- HEKTOR!!!! Roball, co ty właściwie robisz?
- EEEE.... yyyyy Nooo, bo widzisz... yyyy... łapa...
- Co? jaka łapa ? Co ty bredzisz ?
- To - Roball wskazał na wbitą niczym włócznia w pole bitwy tylną nogę psa. Czerwone krople krwi zamarzłe na siarczystym mrozie tworzyły makabryczne girlandy lodowych wzorów.
- No przecież ja was kurwa zabiję !!!! - wydarł się ogarnięty furią Quort
- KUUURWA, gdzie moja włócznia!
- Puszek, wychodzimy! Wujek Quort jest dziś nie w humorze - stwierdził beztrosko, uradowany poczynaniami swego Dino Roball.
Dinorant podniósł swój zakrwawiony pysk z nad ciała ostatniego strażnika miejskiego i wesoło merdając swym wielkim ogonem poczłapał do nowego pana.
- Niegrzeczny puszek, zjadłeś psa wujka Quorta - skarcił ojcowskim głosem swego pupila.
Ciężkie tupanie na klatce świadczyło o tym, iż nadchodząca vendetta w postaci wzburzonego Quorta w pełnym bojowym rynsztunku, zbliżała się niechybnie. Skrzydlaty rycerz rozwścieczony nagłą śmiercią swego psa był w stanie wyciąć dziś niejedną gildię, a i z niejednego miasta nie pozostawić kamienia na kamieniu.
- chodź puszku - wyszeptał wystraszony Roball, chyba czas już na nas... najwyższy.
II - "Fylthir"
Szedł pogwizdując wesoło.
Trawy Lorencji szumiały akompaniując młodemu rycerzowi i przypominając o czasach, gdy jego ojczysta Errehet była jeszcze zieloną, pełną życia doliną. Był szczęśliwy.
Szedł dziarsko przed siebie, prosto ku przygodzie, która ani chybi czaiła się za kolejnym zakrętem. Ubrany w wysokie buty i prostą tunikę czuł się bardzo dziwnie, po raz pierwszy w życiu nosił na sobie cos takiego, właściwie to po raz pierwszy nosił na sobie cokolwiek. Sięgnął za siebie, jego oręż w postaci długiego, prostego miecza wciąż pozostawał na plecach, czyli tam gdzie być powinien. Nie przyzwyczaił się jeszcze do siebie, do nowego siebie, ale wszystko było tu nowe, czemu więc i on nie miałby się zmienić.
Zza wzgórza, na które klnąc na cały świat przy kolejnych potknięciach wspinał się od paru minut dobiegły go odgłosy rozgrywającej się bitwy. Przyśpieszył kroku by zobaczyć co się dzieje. Bramy Lorencji płonęły.
Czarne postacie stojące jakby w wiecznym cieniu ścierały się w dramatycznej walce z obrońcami miasta. Dzielni rycerze Lorencji choć walczyli całym sercem, powoli i nieubłaganie spychani byli pod miejskie wrota. Rzędy czarnych rycerzy parły niezmordowanie jakby prowadzone przez samego diabła. Wtedy Fylthir dostrzegł ich wodza, dumnie prężącego się na wielkim czarnym koniu. Samą postawą dodawał sił swej armii, a jego szarże wgniatały w ziemie wszystkich, którzy odważyli się stanąć mu na drodze.
Dreszcz przerażenia przeszedł po plecach Fylthira. Lorencja się nie utrzyma – pomyślał.
Lecz gdy z nikąd nie było nadzieli barczysty rycerz w lśniącej, złotej zbroi wypadł z bramy niczym bełt wystrzelony z ciężkiej kuszy krasnoludzkich mistrzów. Jego bojowy topór jarzył się własnym, czerwonym, wewnętrznym blaskiem przynosząc ze sobą śmierć i siejąc chaos w pierwszych szeregach wrogów. Dwoma potężnymi uderzeniami wgryzł się w pierwsze trzy rzędy dramatycznie szukających ratunku mrocznych wojowników. Na ten widok radość wstąpiła w serca obrońców Lorencji i kolejni rycerze unosząc wysoko swe miecze zaczęli wycinać sobie drogę do nowego przywódcy. Ten bowiem w pojedynkę przedarł się do dowódcy czarnych postaci. Ciemne szeregi ludzi-demonów zwarły się jednak znów po chwili, mrocznych rycerzy wspierał bowiem potężny czarnoksiężnik, który rzucając czarem defensywnym stworzył magiczne tarcze dla swych towarzyszy. Jednak rycerze Lorencji widząc jak jeden z nich bez strachu i trwogi ściera się z mrocznym przywódcą walczyli jak w obłędzie ścinając kolejnych wrogów i przebijając się do swego lidera. Gdy byli od niego o kilka oddechów Czarny Pan uderzył oksydowanym, bojowym scepterem, inkrustowanym platyną i złotem a najdzielniejszy z mężnych padł bez życia z rozpłataną na pół czaszką. Ryk zwycięstwa jeźdźca niósł się przez uliczki Lorencji, płosząc ptactwo i budząc śpiące niemowlęta. Blady strach padł wtenczas na obrońców miasta, bowiem ten który ich wiódł leżał już bez życia. Gardłowa pieśń cieni wyrwała się do lotu niosąc ze sobą wizję pożogi i niechybnej śmierci "te hera omine, ta naer kaste" powtarzali w refrenie i coraz mocniej uderzali, łamiąc szyki obrońców, tnąc, rozpruwając i rozrywając ciała rycerzy Lorencji.
Grad elfich strzał spadł nagle z nieba dziesiątkując wroga. Stępiło to impet uderzenia, a wyczerpani rycerze znów mogli ustawić się falangą. To cztery nowe gildie nadchodziły z Norii, a ich lśniące zbroje i długie łuki nawet z dwustu kroków wyraźnie odcinały się od wysokich, płowych traw. Druga seria wystrzeliła w niebo przesłaniając setkami strzał blado świecące słońce. Z sześćdziesięciu kroków było już wiadomo, że to elitarne oddziały zostały wysłane na pomoc oblężonemu miastu. Cztery setnie. Krzyk zwycięstwa uniósł się na murach i gdy wydawało się, iż koniec mrocznych jest bliski, przed linię czarnych sylwetek wysunęła się jedna postać. Smukła, wysoka, górująca nad resztą, o srebnoczarnych włosach z wplecionymi weń złotymi pasmami i szatach inkrustowanych pięciokątnymi szafirami. Czarodziej podniósł ku niebu malachitową laskę i rzucił potężnym zaklęciem.
- Kerius maes… Hetere mortum… - klątwa śmierci, czar morderców przetoczył się po pierwszych szeregach dzielnych Elfów. Padli bez ducha, niczym marionetki, którym nagle odcięto wszystkie nitki.
- Kerius maes... Hetere deus... Hetere magna... Havatae mortum.... - Ponowił melodyjnie czarodziej. Nagle wielki wir padł miedzy Elfy, a czarna jak smoła chmura przysłoniła słońce. Gdy ich niskie, grafitowe niebo pękło na pół sama śmierć zeszła by zabrać ich w zaświaty... Próżno szukać było jednego żywego, żaden nie przetrwał... ni jeden.
Tego było już za wiele, Fylthir chwycił za rękojeść miecza...
- To nie była walka dla ciebie - powiedział mężczyzna z drugiej części komnaty.
- Co ? Gdzie jestem? Co się dzieje ?
- Spokojnie - odrzekł łagodnym tonem potężny rycerz siedzący w głębokim, wysłanym skórami fotelu. - Jesteś w Lorencji i jesteś bezpieczny.
- Kim jesteś i skąd się tu wziąłem - rzucił niepewnie Fylthir, mimowolnie pocierając obolałą głowę.
- Mów mi Juzio, moi przyjaciele tak właśnie się do mnie zwracają, a skoro uratowałem Ci życie to... hehe i Ty tak mówić możesz. Jestem Wielkim Mistrzem, a ty jesteś w budynku mojej gildii. Gildii strażników najświętszego kielicha. Mówią na nas Pijaki... hehehe - uśmiechnął się szeroko - to długa historia i pewnie kiedyś ją poznasz. Każdy członek tej Gildii nosi ten święty symbol - wskazał na ścianę, na której wisiała tarcza z symbolem kielicha - na swym prawym ramieniu. Hmmm... może kiedyś i ty będziesz nosił ten znak.
- Szukam kogoś - powiedział Fylthir - miałem spotkać się z nim w Lorencji, ale dałeś mi w łeb.
- Tak i uratowałem Ci życie.
- Właściwie to kim oni byli ? Ci... te czarne postacie.
- To zbłąkane dusze. Ludzie i Elfy, które zgubiły swą ścieżkę i przeszły pod władanie demonów. Gdybym akurat nie trafił na Ciebie stałbyś się najpewniej ich kolejną ofiarą.
- Hmmm... ze mną to nie takie proste, Mistrzu - odpowiedział Fylthir - to długa historia i może kiedyś ją poznasz - odwzajemnił uśmiech Fylthir odsłaniając komplet śnieżnobiałych kłów.
- Dziwne, nie jesteś człowiekiem - stwierdził wyraźnie zmieszany Juzio.
- Jestem... prawie - znów się uśmiechnął, a jego długie kły rozwarły się lekko potęgując wyraźne wrażenie odmienności.
- Jesteś tylko łudząco podobny, nie należysz do tego świata, a p r a w i e jak to u nas mówią stanowi wielką różnicę - obydwaj buchnęli śmiechem. Obaj nie chcieli stracić luźnej atmosfery rozmowy, mimo iż znali się ledwie kilka minut, wyrazie czuli już szacunek do siebie, oraz wiedzieli, iż nie zawiodą swego zaufania.
- Głodny? Zapraszam na śniadanie - powiedział Juzio.
- Tak ale najpierw muszę kogoś odszukać. Może jeszcze jest w mieście, może na mnie wciąż czeka.
- Och... mów więc jak go zwą, znam tu parę osób - powiedział rozbawiony Mistrz, znał bowiem każdego rycerza w tym grodzie.
- Szukam Quorta.
- Cha, Cha, Cha... buchnął gromkim śmiechem skrzydlaty rycerz, to dobrze trafiłeś chłopcze, bo doskonale wiem gdzie możesz go zastać.
Część III
Pan nie odzywał się od wielu dni...
- Co się dzieje - zastanawiał się Fylthir - dlaczego mnie nie wzywa?
Martwił się. Obawiał się intryg Tialgi - demona południa i wielkiego sammuma pustyni.
- On zawsze coś knuje, podły kutas! - rzucił wściekłym przekleństwem. Nie mógł wracać, nie było rozkazu, serce jednak samo rwało się do lotu nad Erehhet. Chociaż na chwilę, tylko by sprawdzić... że wciąż jest do czego wracać.
- Co podać ? Halo, prze pana, co łaskawy pan se życzy?
- Co? Fylthir podniósł zamyślone, przesłonięte mgłą oczy. Skąpo ubrana barmanka starała się jak mogła by przyjąć zamówienie. Przeciągnął wzrokiem po jej mocno odkrytym ciele. Była piękna. Delikatna oliwkowa skóra elfów z Norii, idealnie krągłe kształty i słodki jak lorenckie wino uśmiech tonowane było głębią ciemno niebieskich oczu. Można by się w nich zatracić. Przez sekundę pragnął jej jak niczego na świecie, chciał zagubić się, utonąć, zapomnieć...
Uśmiechnął się szeroko i delikatnie przejechał językiem po zębach - Pierwszy dzień co ?
- Tak - powiedziała nieśmiało, rumieńce na twarzy dodały jej jeszcze uroku - Zimno tu... dorzuciła po sekundzie...
- Heh... Witamy w Devias - odpowiedział w wyczuwalną ironią bardziej chyba do siebie niż do niej - sok z żurawin proszę.
- Cześć Fylthir!
- Oo Karola, hej, co słychać? - odpowiedział nadbiegającej od strony baru elfce z jego gildii.
- Patrz!!! - rzuciła na stół pergaminowy wolumin, który rozwijając się ukazał wielki napis sygnowany kasztelańską pieczęcią.
"WYBORY MISS DEVIAS" oraz drobnym drukiem "wpisowe 3 blessy".
- hmmm... drogo, burknął Fylthir
- D R O G O? !!! Macie mnie jedną !!! Mam szansę wygrać i chcę tam być !!!
- hmmm... nooo, yyyy wiesz mnie chyba nie stać - odparł nieco skwaszony rycerz
- Oj... wiem przecież - rzuciła szybko Karola - gdzie Quort i Juzio ?
- W Tarkanie.
- Taaaa.... jasne, pewnie znów bałamucą jakieś młódki w Norii.
- Młódki, jakie młódki, ładne chociaż ? - dobiegł ich mocno zachrypły głos Juzia.
- Hehe.... Juzio, gdzieś się tak załatwił, wyglądasz jak po trzy dniowej libacji - rechotał gromko Fylthir
- To chyba nie najgorzej, zwarzywszy że trwała tydzień - odrzekł skrzydlaty rycerz - Gospodarzu, Miodu !!!
broniliśmy Fyl, broniliśmy naszej gildii, naszego honoru! byłem w Party z Quortem i Imperatorem - przeciw nam - ruś cała... Tydzień walki, tydzień ciężkich bojów, a wiesz ile ruscy mogą. Wątrobę mam do wymiany, boli jak jasna cholera, ale daliśmy radę. Leżą teraz bez życia w karczmie pod "Rozochoconym Goblinem"...
- QUE SEERA SEERA, nasza glidia zwycięstwo ma, nasza glidia zwycięstwo ma, que sera sera - ŁUUUP - Kufa, wstawaj, Imper, choźź, dziabniem kafke, Impuś, hej nie leż na śnieguuu...
- Pierdole nie wstajje, przykryj mnie czymś, zimno kurde jakoś
- Impuś ale choooź, pa... już jesteśmy, dostaniesz tu wilca na śniegu.
- Kufa Quort, ale robię to tylko dla ciebie stary, bo jesteś wielki skubańcu, a nasza gildia powiem ci jest zaaajebista! Que seera....lalalala sera...
Dębowe drzwi karczmy rozwarły się szeroko i dwaj weseli kompani wtoczyli się do jej wnętrza.
- Uuuuu... wydał z siebie Fylthir
- A oto oni! Nie pokonani! Najlepsi z najlepszych! Piiiiiijakiiii - stylizował głos na zapowiedź walki bokserskiej Juzio.
- Tak myślałam, jak zwykle uchlani.
- Ależ kotku - bronił się Quort
- Precz mi z oczu ! Spać !
- Spoko myfko, damy radę, zraz go wytrzeźwię - powiedział Imperator po czym machnął kijem kilka razy i rzucił zaklęciem w Quorta - KAAABUUMM - fala uderzeniowa przetoczyła się po sali.
- hehe, gwiazdy, widzę gwiazdy, gwiazdy widzę, dooobry czar Imper, niezła jazda! - wrzeszczał ogłuszony i radosny jak pięciolatek Quort.
Juzio otrzepał się z tynku, połamanych desek i spojrzał w górę.
Sufitu nie było. Ściany karczmy poszarpane i płonące świadczyły o nie lada zaklęciu.
- Karola, nic Ci nie jest? - zapytał ęlfkę kurczowo wczepioną w jego zbroję
- Nie, chyba nie, stałeś przede mną, zdążyłam się schować.
- Fylthir, żyjesz ?
- Kuuurde Imper, co to za cholerstwo było?
- Yyyy... miało być trzeźwiące, no a wyszło... co wyszło.
- Idę, sprawdzę czy obsługa żyje - powiedział Juzio i popędził odgruzowywać zaplecze.
Imper rozejrzał się w około - no to narobiłem syfu - pomyślał - ja pieprzę, co to za czar był?... i czemu nie wiem jak to powtórzyć?
Sprzęty rozrzucone były w promieniu kilkudziesięciu metrów od karczmy. Drewniane stoły i ławy powbijane w budynki lub śnieżne zaspy wciąż płonęły dziwnym zielono-niebieskim ogniem. Wielki dębowy bar wgryzł się w elewację budynku straży miejskiej - jeeejuuu... biuro komendanta - powiedział Quort podchodząc do Impera - będzie zaraz jazda.
- prorocze słowa - odrzekł Fylthir i wskazując ruchem głowy na wybiegających z obu bram baszty strażników miejskich sięgnął po przerzucone przez plecy Chaos Dragon Axe.
- Nigdy ich nie zrozumiem, samobójcy - burknął Quort - po co oni wyłażą?
- Kto szuka śmierci, niechybnie ją znajdzie - powiedział Juzio dzierżąc już w swej silnej dłoni potężny topór, Jego CDA - rozjarzył się purpurowym światłem, przeczuwając zbliżająca się bitwę. "Cieszył" się i delikatnie drżał. Broń wykuta z czystego chaosu "ubranego" w materię i formę przez gobliny, mistrzów tej sztuki, posiadała coś na kształt jaźni, może nawet duszy... Wyczuwała zagrożenie nim noszący ją rycerze dostrzegał wroga, pulsowała energią i nienawiścią po każdym zadanym nią ciosie. Zawsze pragnąc więcej. Była stworzona do zadawania śmierci... może nawet sama śmiercią była - jaj awatarem.
Zaiste była to dziwna broń noszona tylko przez rycerzy oni bowiem jako jedyni potrafili zapanować nad jej pragnieniami, umieli podporządkować sobie jej siłę i nienawiść, ukierunkować ją przeciw swym wrogom.
Komendant stał w oknie i wydawał polecenia.
- Nie obchodzi mnie to poruczniku, macie ich przywlec do mnie i nie interesuje mnie czy będą żywi czy martwi, zrozumiano?
- Ale panie komendancie, tam jest dwóch skrzydlatych blade'ów, jeden rycerz, energy Elf i czarodziej.
- I co mnie to obchodzi poruczniku! Wydałem rozkaz, weźcie łuczników! Czy kurwa wszystko zawsze muszę robić sam? Za mną!
Wysypywali się jak wściekłe pszczoły, cały garnizon wybiegał na przedpole. Komendant na wielkim, złotym Dinorancie ze scepterem w dłoni rozmieszczał jednostki na obu skrzydłach. Wzbudziło to nie małe zainteresowanie okolicznych mieszkańców, którzy zaczęli zbierać się już na obrzeżach placu na którym odbyć miała się bitwa.
Zaraz też pojawili się straganiarze, roznoszący pieczone kaczki, świńskie smażone ogony i wino, oraz drobni bukmacherzy przyjmujący zakłady. Tłum gapiów robił się co raz gęstszy, wszyscy chcieli obejrzeć starcie strażników, zawsze to przecież atrakcja a i przy okazji wina grzanego można było się napić.
- Pchaj się! Jaro, pchaj się a nie przepraszaj!
- jak kurwa? jak?
- Normalnie, bo nie zdążymy!
- To co, może im z Twisting slasha jebnę...
Tłum rozpierzchł się w sekundę tworząc szeroki korytarz dla wściekłych rycerzy.
- O widzisz... - powiedział Jurek - od razu tak trzeba było, naprzód!
Strażnicy ustawili się w szeregu. Mieli przytłaczającą przewagę liczebną. Garnizon w Devias miał 120 rycerzy pieszych, w tym 20 kuszników i 20 halabardzistów, oraz szóstkę jeźdźców na Dinorantach. Do tego dochodziły trzy Dino dowódców każdej z pieszych formacji. Oddział jazdy prowadził Komendant na swoim wierzchowcu. Jeźdźcy stali linią za pieszymi, komendant cenił bowiem życie wierzchowców bardziej niż swych ludzi. Znany był z takiego podejścia jeszcze z czasów gdy jako porucznik gwardii kasztelańskiej zwykł mawiać, że "Dino trzeba kupić, a ludzie sami się pchają". Dziesięć kroków przed linią pieszych rozmieścił kuszników - może uda się ich tak ubić - pomyślał, choć tak naprawdę wcale w to nie wierzył. Podniósł scepter by dać znak kusznikom do pierwszej salwy, lecz wśród gawiedzi przybyłej na plac, zapanowała panika i chaos. Tłum ściskał się i przepychał uciekając przed biegnącymi co sił w płucach rycerzami. Od strony rynku z okrzykiem na ustach pędziła grupa zbrojnych.
- co do chuja - powiedział do siebie.
Wtem na plac z wielkim animuszem wpadło kilku mężczyzn. Wszyscy nosili ten te same barwy i znaki, wszyscy byli z jednej gildii, byli... Pijakami.
- Hehe… jesteśmy! Udało się – powiedział podekscytowany elf
- Dorias nie podniecaj się tak, bo nam orgazmu dostaniesz przed bitwa i cala energia z ciebie wyparuje – kąśliwie, zripostował Jaro.
- Taaa…hihih… wystrzelę wprost w Ciebie… rycerzyku. Chodźcie do naszych, zaraz się zacznie.
Grupa śmiałków ruszyła w stronę swojej gildii, wiedzieli ze czeka ich bitwa, nie mogli jednak opuścić swych kompanów, dlatego teraz gdy byli już na placu, serca ich przepełniała radość i duma, na strach nie było w nich miejsca.
- Hej, patrzcie – Quort wskazał kierunek skąd nadbiegali zbrojni – nasi lecą, NASI !!! Jurek, Klit0 i Qulawy iiii Dorias i Jaro… YEAH… Miejscy dostana dziś lanie!
Juzio spojrzał w stronę nadbiegających postaci – dzielne chłopaki, nie zawiedli, z gildia na dobre i złe… hmmm… teraz to miejscy mogą nas już… wiecie co nam mogą, na fujarkach zagrać „melodyjki z dawnych lat”
- Juzio, wyrażaj się przy kobietach, skarciła Mistrza Karola.
- Sorry myszko, tak mi się wymsknęło.
W miedzy czasie dwie grupy połączyły się i zaczęły przeformowywać szyki obronne.
Jaro, jako blade knight dołączył do pierwszej linii, Jurek z Doriasem stanęli za nimi na obu skrzydłach skromnej, lecz treściwej falangi utworzonej przez rycerzy, Karole jako najsłabszą ustawili w centrum, bowiem jej zadaniem nie było już bluffowanie oddziału lecz leczenie ran, które ani chybi powstaną już w pierwszym starciu. Klit0 z Imperatorem również rozeszli się na skrzydła, i ustawili tuz za rycerzami. W samym centrum grupy ustawił się Qulawy, szykując się do przejęcia na czas bitwy dowodzenia, jego bowiem umiejętności, czyniły z niego naturalnego dowódcę, jako iż podczas bitew potrafił, dzięki swym zdolnościom sprawić by jego oddział, uderzał celniej i mocniej. Odciskał on bowiem swego rodzaju znamię, piętno, na oddział przez siebie prowadzony.
Wiele lat później, bardzo zgrabnie opisze to Naczelny Taktyk Imperium, Xavery Waren, który w swym opracowaniu, pod tytułem „Wielkie Bitwy I Eonu”, powie: „Dzięki Qulawemu, system obrony przyjęty przez Pijakow długi czas potrafił stawiać czoło przeważającej liczbie wrogów, bowiem Qulawy, niczym Wielki Strateg Hieronim Berbelek narzucał swą formę nie powalając grupie na indywidualne działania i w tenże iście diabelski sposób, stworzył z pojedynczych jednostek potężny organizm, który jak mityczny Lewiatan, przez wiele godzin sial zniszczenie i rozdawał śmierć”.
Po sformowaniu szyków, gildia stanęła w pozornym bezruchu, pozornym bowiem fizycznym, wszyscy jednak przygotowywali już zaklęcia zarówno ofensywne jak i obronne, jedynie Imper, głęboko zamyślony starał się przypomnieć w jaki sposób rzucił czar na Quorta, to zaklęcie było by teraz bardzo przydatne, lecz zrozpaczony czarodziej, na niewiarygodnym kacu nie potrafił przebić swych myśli przez poalkoholowy ból, który właśnie rozrywał mu czaszkę.
- Ma ktoś alkazelcer może? Głowa mi pęka
- wybacz Iper, ale takich cudów to jeszcze tu nie widziałem, odpowiedział mu Klit0, weź może parę głębszych wdechów, zimno jest, trochę cię otrzeźwi.
- wcale nie chce trzeźwiejszym być! Czym jestem bardziej trzeźwy tym łeb mnie bardziej napieprza. Dorias, weź mnie wylecz jakoś!
- Eeee… Imper, ale ja tylko rany umiem, jak byś rozwalił tą głowę to owszem, ale tak, to nie wiem…
- Da się zrobić – powiedział Jaro, pomysła mam – po czym palnął czarodzieja swym CDA centralnie w czerep, tworząc długie rozcięcie na jego hełmie.
Imperator padł zemdlony w zaspę, jego hełm zaś zsunął się ze zmasakrowanej czaszki, ukazując wszystkim obraz zniszczeń dokonanych przez topór rycerza.
- O kurwa, Jaro ale pojechałeś! Wrzeszczał Jurek, przecież go KURWA prawie zabiłeś!!!
- Prawie, kochany stanowi wielka różnicę, żyć żyje, wiedziałem jak walnąć, leczcie go teraz zanim nam ducha wyzionie!
Wszystkie trzy Elfy rzuciły się na ratunek czarodziejowi, który zdążył już zsinieć z powodu krwotoku płynącego z głębokiej bruzdy w czaszce. Kolejne czary powoli, zwracały życie czarodziejowi, po dwóch minutach, odzyskał kolory, po kolejnej minucie Jurek z Doriasem zasklepili ranę, a Karola przywróciła mu siły witalne. Imperator otwotrzył przekrwione oczy i wściekle spojrzał na Jaro, szykując w myślach ofensywny czar. W chwili, gdy był gotowy by zadać cios, zrozumiał, iż głowa zupełnie przestała go bolec, uśmiechnął się szeroko, podniósł i otrzepał ze śniegu.
- Dobry pomysł Jaro – powiedział do rycerza wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, ale zrób to raz jeszcze to ci wyrwę wszystkie włosy z pleców!
- Ej, ale ja nie mam włosów na plecach!
- Heh… już masz rycerzu, będziesz mógł sobie loczki pleść
Jaro szybko wsunął dłoń pod pancerz i od razu namacał cieplutkie futerko z długiego i grubego włosia – Natychmiast mnie odczaruj!
- Hihi, może jutro… a może nie… hihihihi
- Juzio – Jaro mówił głosem, skrzywdzonego malucha, powiedz mu coś !
- Spokój – warknął na obu Mistrz, obaj macie być cicho, bitwa przed nami a wy jak mali chłopcy dokazujecie jeden drugiemu. Obaj wrócić do szeregu! Jurek, Dorias, Karola, wy tez wracać już na miejsce. Miejscy cos kombinują, patrzcie! Zmieniają szyki.
Komendant siedział na Dino i obserwował pole walki – debile, zapijaczone menele, walczą sami ze sobą, trzeba zgnieść to plugastwo, rozdeptać jak karaluchy, przemielić, zmiażdżyć, a truchła wystawić przed bramą na widok publiczny, taaaak przed wszystkimi bramami ich poumieszczam, niech będą świadectwem na to, iż ze mną zadzierać się nie opłaca! – Komendant upajał się wizją cierpień i śmierci jaką niedługo zada swym wrogom.
Nagle spośród stojących w szeregu jeźdźców pojawił się porucznik dowodzący prawym skrzydłem piechoty.
- Co jest poruczniku, czemu opuściliście podkomendnych, nie dąłem rozkazu!
- Panie, Komendancie, melduje że Miłościwie nam Panujący Kasztelan nadchodzi od strony wysokiego zamku, ze wszystkimi zastępami.
- jak to Kasztelan? – Komendant nie lada się zdziwił - i prowadzi jeźdźców?
- tak, Panie Komendancie, prowadzi zamkową Gwardię Husarską, i ciężką piechotę najemną.
Widziałem barwy trzech najemnych Gildii.
- Kogo? – Komendant, zaczął powoli obawiać się, iż to nie na niego spadnie gloria zwycięstwa.
- Rozpoznałem dwa herby, ciasno tam, proporce się przesłaniają, ale na pewno z Kasztelanem idą Ameny i ViCio. Nie wiem, która z Gildi im towarzyszy ale mnogo ich.
- Natychmiast się przeformować – wydał szybki rozkaz komendant – piechota do tylu, jeźdźcy za mną! Ruszać się psia wasza mać! I wyglądać mi kurwa na wojsko, bo za jaja powywieszam na wieżach.
Ciężki tupot zakutych w stal, potężnych łap Dinorantów Gwardii niósł się złowieszczym echem. Ich skrzydlaci jeźdźcy, dzierżyli długie srebrne włócznie, zwane smoczymi, bowiem dzięki potężnej sile ciosu tej broni używane były głównie do walki przeciw tym bestiom.
Gwardziści parli przed siebie nie zważając na gawiedź na ulicach prowadzących do placu, kto nie zdążył uskoczyć, był tratowany przez olbrzymie wierzchowce. Za gwardią jechał Kasztelan w towarzystwie Mistrzów Gildii najemnych, oni również nie przejmowali się losem plebsu ignorując błagalne krzyki matek, rzucających się za swymi dziećmi pod stalowe łapska Dinorantów.
Gdy dotarli do placu, Komendant Staży Miejskiej wydał rozkaz do oddania honorów i stepem ruszył w stronę Kasztelana.
- Panie Kasztelanie – zaczął Komendant – melduje, iż wszystko jest pod kontrolą.
- Co mi tu pierdolicie Cierpki, w wasze biuro wbił się bar! W mieście panuje chaos, jakaś gidlia stanęła naprzeciwko i najpewniej po dwóch minutach rozpiździli by was w trzy chuje, a wy mi mówicie że macie coś pod kontrolą?!!! Wracać do koszar!
- Ale Panie Kasztelanie…
- Wypieprzać mi stąd, możecie sobie mandaty za sranie na trawnik wystawiać, ale walczyć to wy nie będziecie, tu wojska trzeba, a nie popierdulek jakichś. Czym chcecie walczyć?
Kim? Kogo przeciwstawicie tak silnej gildii? Zresztą, po co ja w ogóle z Wami dyskutuje, do koszar, bo psami poszczuje!
- Tak jest – wysyczał przez zęby Komendant.
- Patrzcie! – powiedział Klit0
- Co tam się dzieje, gdzie jedzie ten jebus? – pytał sam siebie Jurek
- kurcze, budynek przysłania ulice, ale coś się musiało wydarzyć że się sam komendant na skraj placu pofatygował – dodał Juzio – nooo i masz… i już wraca… hmmm ciekawe.
- Co jest? Wycofują się? – Quort z szeroko otwartymi ustami przerwał nagle swój wywód.
Na plac wjeżdżali gwardziści pod dowództwem Kasztelana Hrottona I zwanego krzywym.
Jeźdźcy lekkim stepem przesuwali się wzdłuż placu, by przy jego końcu ściągnąć lejce i ustawić się frontem do Pijaków.
- O kurwa… Kasztelańscy – wyszeptał Fylthir – no to nas pozamiatają.
- Fylthir, więcej wiary, jeszcze żyjemy! Drużyna, słuchać mnie – Juzio starał się utrzymać ducha walki w grupie – Jeśli będziemy trzymać się razem, wygramy.
- No nie wiem Wodzu – odparł Qulawy – to nie są zwykle Dino i to nie są zwykli jeźdźcy, to elita, najlepsi z Bladow, będzie cholernie ciężko.
- Żadna elita – ripostował Juzio – to wyrzutki, psy, odrzuceni przez swoje gildie, niechciani przez nikogo.
- Może i tak, ale to wcale nie pozbawia ich umiejętności zadawania śmierci – powiedział zamyślony Quort.
- No pięknie… - burknął Jaro - Spójrzcie na dachy z prawej strony, widzicie? Poznajecie proporce? To Ameny!
- Tak – Juzio obserwował wszystko z wyraźna obawą – Ameny, zrobią wszystko żeby nas zniszczyć, oddadzą się nawet pod Kasztelańskie dowództwo.
- Heh… Co się dziwisz, nie dość ze mogą bezkarnie nas zaatakować, to jeszcze im za to zapłacą… paranoja – Quort dalej nie mógł się otrząsnąć – Chuj, jak mamy umrzeć to w walce, tak powinni ginąć rycerze! Łatwo psubratom skóry nie sprzedam!
- Wszyscy do szyku – krzyknął Juzio, szykować się - Fylthir, ej gdzie jest Fylthir?
Fylthir klęczał na śniegu, ciężar ciała wsparł na lewym kolanie i toporze… pogrążył się w modlitwie.
- Panie, Ojcze, zawiodłem. Świat, ludzie do których mnie wysłałeś, stanęli na skraju przepaści i z nikąd nadziei. Wiem, że nie spełniłem Twych oczekiwań, wiem, że spodziewałeś się po swym słudze więcej, jestem tylko prochem, marną łupiną orzecha rzucaną przez ocean losu. Błagam cię Ojcze o przebaczenie i proszę o karę na która zasłużyłem. Ukarz mnie wedle swej woli lecz nie odwracaj proszę swych oczu ode mnie i pozwól mi wrócić nad Errehet, przyjmij mnie z powrotem, nie skazuj na wieczną samotność. Dziś będę walczył za wszystko co mi drogie, dziś z radością oddam swe życie dla ciebie i Elionell mój Panie.
Kiryo stał w oknie wierzy Nim’eth i wpatrując się w wieczny mrok pustyni słuchał modlitwy swego sługi, nie czul złości, wiedział, ze Fylthir zrobił wszystko co w jego mocy by spełnić polecenie swego Pana. Wiedział również, iż nie nastał jeszcze dzień by jego sługa mógł wrócić do domu. Skupił wzrok i umysł, na czarnym szczycie Kham’il, wznoszącym się piętnaście staj od twierdzy i wyszeptał trzy słowa: North, Sirocco, Tialga…
Cisze nocy przerwało nagle cos na kształt smagnięcia gigantycznym biczem, a w komnacie pojawiły się trzy starożytne demony Errehet.
- Na kolana przed swym panem – powiedział Kiryo – padły na twarz trzęsąc się z przerażenia, rzadko były wzywane, od wieków pozostawały bowiem w niełasce.
- Mam dla was zadanie. Czas znów wykorzystać wasze mordercze zapędy. Pójdziecie do bóstw MU i zniszczycie trzy z ich światów: Valhalle, Maye i Wigle. Pozostałych nie tkniecie, bóstwami MU zajmę się sam. Jeśli zdanie wykonacie szybko, nie uderza na was.
- Tak Panie, zniszczymy Panie – odpowiedzieli chórem.
- Dobrze, North, Ty uderzysz ze swymi demonami lodu na Valhalle. Sirocco, Ty masz zniszczyć Maye i żeby mi kamień na kamieniu nie został, zrozumiano?
- TAK.
- Idźcie.
- Dwa demony, niczym utkane z mgły rozpłynęły bezszelestnie się w powietrzu.
- Tialga, Ty będziesz miał nieco trudniejszą misję. Pójdziesz i spalisz Wigle, ale najpierw pomożesz Fylthirowi.
- Co? Temu psu?
- Milcz!
- Wybacz ojcze, wiesz ze nie darze się z nim sympatia.
- Nie interesują mnie wasze porachunki. Pomożesz wydostać się jego gildii z miasta. Każesz im przejść przez zachodnia bramę, rozumiesz? Zachodnia. Potem, gdy przejdą, zniszczysz Devias i cały świat Wigle.
- Tak Panie.
- Dobrze, idź.
Strzały poszły w niebo.
- Prawa strona ! Strzały !!! Krzyknął Quort – Tarcze na mój znak ! Trzy, dwa, JEDEN… Teraz!!!
Wszyscy na komendę Quorta unieśli swe tarcze formując zwarty szyk – wszyscy cali ? – spytał Juzio i spojrzał na drużynę – tak jest – odpowiedzieli jednocześnie.
- Ok. to szykujmy się do obrony, jeźdźcy ruszają.
Kasztelan podniósł złoty scepter i wydał rozkaz do ataku – Husaria! Frontalny!
Dinoranty zawyły wściekle czując na grzbietach ostre baty swych panów i z kopyta ruszyły przed siebie wzbijając wielkie tumany kurzu. Ciężki tętent ich okutych stalą łap niósł ze sobą wizję rychłej śmierci, co gawiedź po obu stronach placu przyjęła za pewnik i w panicznym szale rzuciła się w stronę ulic, by jak najszybciej pozostawić miejsce rychłej rzezi za swymi plecami.
W tym czasie jeźdźcy opuścili już swe włócznie i szykując się do ataku zwarli szyki tworząc bojowy klin zniszczenia. Nagle, gdy dzieliło ich od obrońców ledwie parędziesiąt kroków przed grupę Pijaków wyszedł jeden, samotny czarodziej – Szaleniec – pomyślał Kasztelan.
- Imper ! – Wrzasnął Juzio – Wracaj natychmiast! Co robisz ? Zginiesz !
- Przypomniałem sobie Wodzu – odpowiedział czarodziej – i patrząc na swych druhów oczyma przesłoniętymi srebrzystą mgłą uśmiechnął się w zamyśleniu, po czym znów powiedział do nich – wszystko sobie przypomniałem.
Stanął naprzeciw pędzących jeźdźców i podniósł w niebo swą mahoniową laskę – Kammate rerum – zaintonował głośno pierwsze wersy pieśni – Kammate hetere nostrum… Ultimate Hakate Nova!!!
Błysk oślepił wszystkich.
Fala uderzeniowa przetoczyła się przez mrowie wrogów, sprawiając, iż zwarte szeregi Husarii spopielałe padały na ziemie. Dwa pierwsze hufce Kasztelańskiej Gwardii odeszły bezpowrotnie, pozostałych sześć hufców ponosząc ciężkie straty w bezładzie i chaosie powstałym po niespodziewanym uderzeniu, wycofywało się w stronę oniemiałych zaistniałą sytuacja, kasztelańskich wojsk.
Imper upadł.
- Łapcie go! Jurek, kurde łapcie go! – krzyczał Qulawy
Elfy wyskoczyły zza rycerzy niczym diabły oblane wodą święconą i dopadając do czarodzieja natychmiast zaczęły go leczyć.
- Co to było ?
- Co on zrobił ?
- Co to był za czar ?
Quort z Fylthirem raz po raz stawiali pytania na które nikt nie znał odpowiedzi.
Imper powoli odzyskiwał siły. Elfy szalały by przywrócić mu życie i wreszcie, po trwającej chyba wieki minucie leczenia czarownik otworzył przemęczone oczy.
- Imper, wszystko w porządku? – Spytał z troska Dorias.
- Tak, chyba tak – odpowiedział wciąż mocno osłabiony czarodziej – tylko, że…. Ja…
ja nie jestem Imper…
Jeeeej… Pomyślał Jaro – odwaliło biedakowi.
Impuś, druhu, możesz wstać? Rycerze powoli podnieśli go i otrzepali ze śniegu.
- Czuje się dobrze, w miarę dobrze, ale… nie jestem Imperem… nazywam się… Hellraiser.
ROZDZIAŁ II – HELHEIM
CZĘŚĆ I – WSPOMINIENE
Pusty kufel wrócił mu zmysły – barman – huknął gromko Quort – i odwracając naczynie dnem do góry dał wyraźnie do zrozumienia czego sobie życzy.
Hej Quort, ok? - spytała nieśmiało Elfka
nie, nie ok – odpowiedział rycerz – pamiętacie... hmmm, szlag by... jak moglibyście nie pamiętać... qrwa...
Quort? Co jest? - zapytał Juzio – coś się tak roztkliwił ?
Pamiętacie Fylthira? I resztę ferajny ze starego Świata? Heh... to były czasy! Wojny, bitwy, ludzie, bestie... wszystko wtedy było inne, nie wiem... żywsze, mocniejsze, miało sens, smak... teraz czy pijesz wino czy piwo... wszystko śmierdzi tak samo.
Daj spokój Quort – powiedziała Abi, nie wracaj do tamtego świata, tak, ponoć był piękny, ale... ale teraz... przecież też... przecież jesteśmy, istniejemy, żyjemy, walczymy. Kurde Quort! Przecież wciąż tu jesteśmy!!!
Czołem Ekipa – powiedział Danko i dosiadł się z dwoma pokaźnymi kuflami w wielkich jak bochny chleba dłoniach.
Cze Dan – dla kogo drugi? - Spytał Beliar, patrząc łakomie na białą pianę na czubku kufla
Dla mnie, a jakże inaczej, nie będę przecież dwa razy zamawiał jak kufelek na trzy łyki mam!
No przecież dwulitrowe wziąłeś – sapnął Glamorrous
No ba, mniejszych nie opłaca się nosić – zarechotał Danko – hej Quort, coś taki zamyślony?
Heh... nie wiem, jakoś na wspomnienia mnie wzięło. Pamiętasz Ostatnią Bitwę, wtedy tam w Devias… chyba eony temu? Zostawiliśmy tam tylu fajnych ludzi. Dobrych rycerzy, kurcze. Naprawdę czasem... ech...
Taaa, wiem o czym mówisz – odpowiedział Danko i odstawił pierwsze puste już naczynie.
Biegliśmy.
Pamiętam jak by to było wczoraj. Biegliśmy w stronę rynku bo fama niosła, że kasztelańscy na Was całą siłą się szykują,
ale pamiętacie jak było. Gawiedź, wszędzie pełno gawiedzi, przecisnąć się nie dało. Parliśmy jednak naprzód, biliśmy, kopali i pchali do przodu, kiedy wpadliśmy na plac mrowie kasztelańskich psów ogarniało Was z każdej strony. Rzuciłem szybko komendy, podzieliłem swoich na grupy i uderzyliśmy klinem by przebić się do Was. Kiedy jednak nabraliśmy rozpędu z prawej strony w moje cztery grupy wbiły się te psy Ameny, wiążąc prawą flankę w bitwie i wybijając resztę mojego natarcia z impetu. Jakoś się jednak udało, przeszliśmy kasztelańskich i wtedy was zobaczyłem. Wyglądaliście jak upiory z najgorszych snów, synowie mroku i córy rozpaczy. Cali we krwi pobitych wrogów dalej walczyliście twardo stawiając opór. Kolejne truchła kasztelańskich gildii padały przed wami w bezładzie na lepką od krwi ziemie...
******
…
- Danko!!! na Lokiego! Danko!!! - wrzasnął Hell i rzucił nowo wyuczonym zaklęciem. Błysk i huk, potem cisza. Danko rozejrzał się wokoło. Świat jakby zwolnił i przejaskrawiony wydawał się stać w miejscu. Potem wszystko wróciło... podmuch zmusił go do instynktownego przyklęknięcia. Wroga nie było w promieniu 30 kroków od sojuszniczych gildii. Stali sami, a proch zniszczonych uderzeniem ciał rozwiewał wiatr tworząc małe czarnoszare wiry.
Na kulawego Lizzarda co to kurna było ? - wysyczał zdezorientowany rycerz.
To nowa umiejętność naszego Imperka... tzn. Hellraisera, bo tak się każe nazywać, zdziwaczał troszkę... zresztą zobaczysz – rzuciła mu Karola.
Witaj Dan, cieszę się że jesteście, na bogów , z Wami damy im rade – ryknął Juzio
heh bez nas widzę też dajecie rade – odpowiedział Danko –Idą.
Pierścień wokół sojuszu znów zaciskał pętlę – Hell, walnij im znowu – rzucił pomysłem Danko.
kurde, staram się, myślisz, że co teraz robie... ale to cholerstwo coś nie chce się od razu odpalać, nie wiem, kurde Hetere i dupa... będę próbował, walczcie qrwa mieczami! Od czego je macie?!
Quort spojrzał na Fylthira i wskazał głową miejsce swojego uderzenia, Fylthir przeliczył szybko odległość i wybrał miejsce na swoje combo.
Kiedy pierścień kasztelańskich zacisnął się na odległość włóczni Juzio krzyknął – TERAZ!!!
Rycerze buffowani przez elfy wykonali skomplikowane serie ciosów, a kolejne combosy trafiając szybko i potężnie odsyłały gwardzistów w nicość.
Bitwa trwała nadal.
Forum Gildia "PIJAKI" GLOBAL serwer HELLHEIM Strona Główna
»
HYDEPARK
» Napisz odpowiedź
Skocz do:
Wybierz forum
INFO
----------------
OD ADMINA FORUM
OD GUILD MASTERA
REGULAMIN GILDII
GILDIA
----------------
SKŁAD GILDII
REKRUTACJA
OGÓLNE
----------------
PROŚBY/SKARGI
DO ADMINA
POMYSŁY CZŁONKÓW GILDII
HYDEPARK
KOSZ
----------------
KOSZ
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001/3 phpBB Group ::
FI Theme
:: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Regulamin