Gość
|
Wysłany:
Wto 20:35, 19 Gru 2006 |
|
Why, why, why… powtarzał wciąż, w obcym, niezrozumiałym dialekcie do dwóch takich, co zastawili mu drogę ciemną nocą.
- czego on pieprzy? – zapytał wielki drab, cuchnący potem drapiąc się w swoją nieforemną czaszkę
- nie wiem odparł drugi - jebnij go.
Łup, dup…
I po bajce.
Dlaczego w życiu zawsze kończy się w ten właśnie sposób?
Czasem mam ochotę zostać ministrem i wprowadzić kary mutylacyjne.
Parę dni do Świąt… jakoś znów nie czuje klimatu, dlaczego to nie jest jak tam, w alternatywnej rzeczywistości telewizyjnych reklam? Wszystko kolorowe, pachnące. Ludzie uśmiechnięci weseli, garnący się do pracy, zabawy… życia. Wystarczy im jedna tabletka by nie mieć bólów zęba, brzucha i tych ostatnich… menstruacyjnych. Radosnych czy to w pracy czy w domu, mających na wszystko czas. Wygrywających samochody, mieszkania, wycieczki. Od zawsze lubiłem reklamy, tam wszystko jest tak jak być powinno i nie ma tam… kaca. Tego życiowego, tego który ściska nas za gardło, bo popełniliśmy błąd, bo zaufaliśmy nie tej osobie, bo ktoś nas oszukał, bo my oszukaliśmy kogoś…
Wiem, znów dramatyzuje i przedstawiam świat w czarnych-szarych barwach i pewnie gdybyście mnie znali lepiej spytalibyście się co się stało i wtedy ja bym was okłamał, powiedział, iż wszystko jest w najlepszym porządku, bo tak się już nauczyłem, bo tak jest po „amerykańsku”, bo dobrze jest tak mówić, bo to poprawne politycznie… bo wszyscy lubią wesołych i bezproblemowych… więc wszystko jest super. Więc o co mi chodzi.
A potem idę przez miasto i widzę ból i cierpienie jego zmęczonych życiem mieszkańców, szarych i smutnych, tyrających ponad siły by wykarmić rodzinę… a i tak ciężko dopiąć domowy budżet i zastanawiam się wtedy gdzie Ci szczęśliwi z telewizyjnych reklam, w błyszczących samochodach, z kredytami które prawie same się spłacają. Gdzie oni?
Wchodzę do domu i odpalam kompa, tak jakbym nie pracował na nim przez cały dzień. Otwieram Onet i czytam o plagach, wojnach, głodzie, gwałtach i całym tym podłym świecie od którego oddzielają mnie tylko szyby mojego okna. Zasłaniam zasłony i włażę pod biurko, modląc się żeby dziś nie przyszli. Bo chce czuć złość, bo chce żyć i odczuwać to co inni, bo nie chce uciekać od rzeczywistości! Czasem to trwa godzinę, czasem parę minut i słyszę ich powolne kroki, ciężkie podkute stalą buty i już wiem… są pod drzwiami, wiem również, że one ich nie zatrzymają. Czasem choć rzadko zaciskam powieki i łudzę się, iż znudzą się mną i wrócą do siebie, ale one nigdy nie wracają. Wchodzą do mojego pokoju i podają mi mój mocno już sfatygowany skórzany płaszcz. Kiedy go wkładam słyszę miarowy rytm jego grafitowych skrzydeł, potem wpada przez okno i znów jest przy mnie… mój przyjaciel, mój zbawca.
Dwa demony podnoszą się z kolan, trzeci wciąż na baczność, czeka aż sięgnę po miecz. Chwytam za głownię i jesteśmy… hmmm… tam… poza jaźnią, poza wszystkim.
Za oknem nie ma już bloków, jest tylko pustynia, niezmierzona, nieprzebyta, stworzona dla mnie… stworzona przeze mnie, kryjąca mą duszę.
Kruk zrywa się do lotu – jakiż to piękny widok, kocham patrzeć na niego w locie. Tyle w nim spokoju, siły, tyle majestatu. Jest czystą energią, żywym ogniem, powstałym w dniu burzy, w noc mojego upadku. Zrodzonym z ostatnich gwiazd starego świata.
Staję w oknie i czekam na świt… to już tyle lat.
Moja skóra zapomniała o smaku słońca, nie pamiętam zapachu dnia. Ale zostało tak niewiele czasu, piasek w mahoniowej klepsydrze kończy już swój cykl. Jestem pewien, że to ostatnie dni nieskończonej nocy, że wrócimy z mym krukiem na szczyt czarnej góry, gdzie mój wiekowy druh dokończy swą opowieść, wspólnie zaczekamy na świt, a potem… on umrze.
Mój sługa, mój obrońca, mój przyjaciel, mój… Fylthir. |
|
|